Ludwik Jerzy Kern
W parku,
Na ławce,
Pod kasztanem,
Siedziała psina ze swym panem.
Pan zaczytany był w gazecie,
Zapomniał pan o całym świecie,
O parku,
O jesieni wdzięku...
Ale smycz mocno trzymał w ręku.
Psina zerkała w prawo
W lewo
I pogrążała się w męczarniach,
Co krok to rośnie jakieś drzewo...
Co parę metrów jest latarnia...
Jak więc nie cierpieć w takiej chwili?
( Ja bym oszalał, moi mili ).
Kapały psinie z oczu łezki,
A tu w dodatku inne pieski,
Na przełaj,
Na skos,
Poprzez trawkę
Do psiny zbiegły się pod ławkę.
Kręcą się,
Robią dużo wrzawy,
I nawołują do zabawy.
A psina nic,
Do rączki pana
Jest, że tak powiem, przywiązana.
Spostrzegły pieski smycz, co wiąże,
Więc namawiały:
- Zerwij ją że!
Niech cię to świństwo już nie trzyma!...
- Za nic! -warknęła na to psina -
Ja wiem; zazdrosne, lecz głupieście,
To najładniejsza smycz jest w mieście...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz