Wanda Chotomska
Pan Marzec jest kucharzem,
ma własną restaurację,
podaje w niej śniadania,
obiady i kolacje.
Niestety, w jego kuchni
jest taki groch z kapustą,
że nie wiem, czyby inny,
normalny kucharz zniósł to.
W torebce nie ma kaszy,
lecz są w niej śnieżne krupy -
pan Marzec chwyta torbę
i krupy - buch! Do zypy.
Posolić chciałby obiad,
lrcz soli ani śladu,
więc bez namysłu wrzuca
garść gradu do obiadu.
Gdy goście krzywią nosy,
pan Marzec gorzko płacze
i robi dla odmiany -
cieniutki kapuśniaczek.
I choć go nikt nie prosi,
na deser, dla ochłody,
podaje wszystkim naraz
śniegowe, zimne lody.
niedziela, 16 lutego 2020
Ile głosów w lesie?
Wiera Badalska
Gdy się wsłuchasz w leśną ciszę,
tysiąc głosów możesz słyszeć:
Śpiewa wilga, komar bzyka,
świerszczowa gra muzyka.
Strumień nuci swą piosenkę,
złota pszczoła leci z brzękiem,
szumiã drzewa, dzięcioł stuka,
kukułeczka w gąszczu kuka.
Bąk kosmaty huczy basem,
mała żabka skrzeknie czasem,
stuk! - O ziemię szyszka stuknie,
trzaśnie głośno gałąź sucha...
Tysiąc głosów w lesie słyszy,
kto uważnie umie słuchać.
Gdy się wsłuchasz w leśną ciszę,
tysiąc głosów możesz słyszeć:
Śpiewa wilga, komar bzyka,
świerszczowa gra muzyka.
Strumień nuci swą piosenkę,
złota pszczoła leci z brzękiem,
szumiã drzewa, dzięcioł stuka,
kukułeczka w gąszczu kuka.
Bąk kosmaty huczy basem,
mała żabka skrzeknie czasem,
stuk! - O ziemię szyszka stuknie,
trzaśnie głośno gałąź sucha...
Tysiąc głosów w lesie słyszy,
kto uważnie umie słuchać.
Cztery córki
Ewa Stadtmuller
Cztery miał córki
tato - Rok.
I kochał je szalenie,
bo miła była każda z nich
i piękna jak marzenie.
Pierwsza radosna niczym świt,
w zieloną mgłę spowita.
Z ptakami śpiewa pośród drzew
i jako kwiat rozkwita.
Druga gorący uśmiech śle,
po łąkach biega bosa,
zapach skoszonych świeżo traw
niesie w złocistych włosach.
Ta trzecia rudy warkocz ma,
płaszcz ze złocistych liści,
i wielki wiklinowy kosz
pełen owoców pysznych.
Czwarta strojna w biały puch,
lodową ma koronę,
naszyjnik z zimnych spoli stu
i taki sam pierścionek.
Każda z nich piękna niby sen,
każda w zalety bogata.
Czy wiesz, jak nazwał córki swe
sędziwy Rok - ich tata?
Cztery miał córki
tato - Rok.
I kochał je szalenie,
bo miła była każda z nich
i piękna jak marzenie.
Pierwsza radosna niczym świt,
w zieloną mgłę spowita.
Z ptakami śpiewa pośród drzew
i jako kwiat rozkwita.
Druga gorący uśmiech śle,
po łąkach biega bosa,
zapach skoszonych świeżo traw
niesie w złocistych włosach.
Ta trzecia rudy warkocz ma,
płaszcz ze złocistych liści,
i wielki wiklinowy kosz
pełen owoców pysznych.
Czwarta strojna w biały puch,
lodową ma koronę,
naszyjnik z zimnych spoli stu
i taki sam pierścionek.
Każda z nich piękna niby sen,
każda w zalety bogata.
Czy wiesz, jak nazwał córki swe
sędziwy Rok - ich tata?
Czarna jama
Joanna Papuzińska
Nie wie tata ani mama,
że jest w domu czarna jama...
Czarna, czarna, czarna dziura
bardzo straszna i ponura.
Gdy w pokoju jestem sam
lub gdy w nocy się obudzę,
to się boję spojrzeć tam.
Tam jest chyba mokro, ślisko,
jakby przeszło ślimaczysko...
Musi żyć tam wstrętne zwierzę,
co ma skołtunione pierze,
i do łóżka mi się wepchnie!
To jest gęba rozdziawiona,
wilczym zębem obrębiona,
coś w niej skrzeknie, chrypnie, wrzaśnie
i ta gęba się zatrzaśnie...
Ła!
Ojej tato, ojej mamo,
uratujcie mnie przed jamą!
Nie zamykaj, mamo, drzwi,
bo jest bardzo straszno mi.
A w dodatku,
w tamtej jamie,
coś tak jakby mruga na mnie,
że mam przyjść...
Może tkwi tam mała bieda,
która sobie rady nie da?
Którą trzeba poratować?
Może leżą skarby skrzacie?
Więc podczołgam się jak kot.
Ja - odważny, ja - zuchwalec
wetknę w jamę jeden palec.
I wetknąłem aż po gardło,
ale nic mnie nie pożarło.
Więc za palcem wlazłem cały.
Wlazłem cały!
No i już.
Jaki tu mięciutki kurz.
Chyba będę miał tu dom.
Chyba to jest pyszna nora,
nie za duża, lecz dość spora.
Latareczkę małą mam.
Nie ma w domu żadnych ja!
Nie wie tata ani mama,
że jest w domu czarna jama...
Czarna, czarna, czarna dziura
bardzo straszna i ponura.
Gdy w pokoju jestem sam
lub gdy w nocy się obudzę,
to się boję spojrzeć tam.
Tam jest chyba mokro, ślisko,
jakby przeszło ślimaczysko...
Musi żyć tam wstrętne zwierzę,
co ma skołtunione pierze,
i do łóżka mi się wepchnie!
To jest gęba rozdziawiona,
wilczym zębem obrębiona,
coś w niej skrzeknie, chrypnie, wrzaśnie
i ta gęba się zatrzaśnie...
Ła!
Ojej tato, ojej mamo,
uratujcie mnie przed jamą!
Nie zamykaj, mamo, drzwi,
bo jest bardzo straszno mi.
A w dodatku,
w tamtej jamie,
coś tak jakby mruga na mnie,
że mam przyjść...
Może tkwi tam mała bieda,
która sobie rady nie da?
Którą trzeba poratować?
Może leżą skarby skrzacie?
Więc podczołgam się jak kot.
Ja - odważny, ja - zuchwalec
wetknę w jamę jeden palec.
I wetknąłem aż po gardło,
ale nic mnie nie pożarło.
Więc za palcem wlazłem cały.
Wlazłem cały!
No i już.
Jaki tu mięciutki kurz.
Chyba będę miał tu dom.
Chyba to jest pyszna nora,
nie za duża, lecz dość spora.
Latareczkę małą mam.
Nie ma w domu żadnych ja!
Subskrybuj:
Posty (Atom)